Jego nauczyciel powiedział mu kiedyś, że zamiast złotnikiem, to on co najwyżej zostanie kamieniarzem. Te słowa okazały się prorocze. Dzisiaj Sławomir Derecki oprawia w złoto kamienie, które spadły do nas z kosmosu. Derecki zawsze był uważany za osobę, która postrzega świat inaczej od innych. Zamiast grać w piłkę, przesiadywał w muzeum minerałów, czytał o historii Ziemi i wszechświecie. Gdy miał 15 lat natknął się na studentów geologii. Ci docenili jego zainteresowania i zaczęli zabierać go na wykłady, a także wyprawy – w Sudety czy Góry Sowie. Tam słuchał i chłonął wiedzę.
– Pociągała mnie nieregularność i niepowtarzalność form minerałów. Widziałem w nich piękno, którego wielu nie dostrzega – wspomina wrocławianin.
Od studentów słuchał też opowiadań o gwiazdach. O tym że czasem spadają na Ziemię, jak ta. która w listopadzie 1492 r. wylądowała we francuskiej miejscowości Ensisheim. Wtedy nie przypuszczał, że to tam za kilkadziesiąt lat kupi pierwszy fragment meteorytu, który oprawi w złoto. I chociaż w wieku 15 lat po raz pierwszy trzymał w ręce kawałek gwiazdy, to marzył o czymś innym. Gdy w 1969 r. Neil Armstrong lądował na Księżycu. Derecki był przekonany, że w 2000 r. będzie tam mógł polecieć już każdy. I podróż w kosmos to jedyne marzenie, którego do dzisiaj nie zrealizował.
Wystawa w galerii przy ul. Szewskiej przyciąga uwagę przechodniów. Dużo tu zdjęć planet. Księżyca, nietypowych pierścionków. obrączek i wisiorków z czarnymi kamieniami z kosmosu. Każdy ma swoją historię. A na zapleczu pracowni duża biblioteczka z książkami o kosmosie, meteorytach, minerałach.
Przygoda z oprawianiem meteorytów w złoto zaczęła się dla wrocławskiego artysty dopiero 10 lat temu. Wcześniej pracował jako „zwyczajny” jubiler. Tymczasem pracę jubilerów coraz bardziej zaczęła wypierać komputerowa obróbka kamienia i form złotniczych.
– Na początku lal 90. jubilerstwo stało się przemysłem. Przestałem być złotnikiem, a stałem się technikiem obsługi maszyn – mówi Sławomir Derecki.
– Musiałem coś zmienić. Nie chciałem oferować klientom hipermarketowej papki podkreśla artysta.
Przypadek sprawił, że podczas wycieczki po Wielkopolsce w 2001 r. znalazł kawałek meteorytu. Wtedy dotarło do niego, że oprawianie kosmicznych kamieni w złoto może okazać się strzałem w dziesiątkę. Wybrał się na konferencję meteorytową do Ensisheim. Tam dostał pierwszy kawałek meteorytu, który spadł w dalekiej Rosji. Początkowo sprzedaż biżuterii z meteorytami szła kiepsko. Klientom nie podobało się, że kamienie nie świecą jak brylanty.
– Pytałem ich czy nie wystarczy im że świeciły już gdzieś we wszechświecie przez tysiące lat – wspomina.
Przełom przyszedł, gdy wrocławski geolog prof. Michał Sachanbiński namówił Dereckiego na zorganizowanie wernisażu. A gdy jeszcze uruchomił stronę w internecie, posypały się zamówienia z całego świata i zaproszenia na konferencje i wystawy.
Głośno o Dereckim było także kilka lat temu. gdy przekazał na licytację Wielkiej Orkiestry świątecznej Pomocy kawałek meteorytu w kształcie serduszka. Dzisiaj zamówień mu nie brakuje. Kosmiczne cacka po kilka tys. zł kupują u niego biznesmeni i artyści którzy chcą dać swoim wybrankom gwiazdkę z niebo. Nie brakuje też narzeczonych, którzy chcą mieć obrączki ślubne z meteorytami. Wtedy jubiler dzieli kamień na dwie połówki, by zakochani należeli do siebie na zawsze, jak dwa kawałki meteorytu. który przez miliony lat podróżował we wszechświecie, by w końcu wylądować na ich palcach. Najlepiej nadają się do tego fragmenty meteorytu z planetoidy Westa, który w postaci kosmicznego deszczu spadł w 1931 r. w Tataouine na Saharze. Miejsce to stało się słynne za sprawą „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa. Luke Skywalker pochodził przecież z fikcyjnej planety Tataouine. Z kolei nazwa Westa pochodzi od imienia bogini – patronki domowego ogniska. W ten sposób Derecki połączył już kilkadziesiąt par. Nie zrobił jednak obrączek dla siebie i żony.
-W naszym rzemiośle panuje zwyczaj, że nie powinno się robić obrączek dla siebie – opowiada Derecki. – Wykonuje je zwykle najbliższy kolega złotnik.
Razem z biżuterią klient dostaje dokument potwierdzający autentyczność meteorytu.
Mniej więcej dwa razy w roku Derecki zabiera swoją rodzinę na wyprawę i jedzie szukać meteorytów. Głównie do Azji i północnej Afryki Zawsze wyposażony w wykrywacz metali, pincetę i kapelusz z włókien palmy daktylowej. Ponoć najlepiej chroni przed słońcem. Potem przemierza dziesiątki kilometrów przez pustynie, czekając na tę niepowtarzalną chwilę, gdy z piachu udaje się wygrzebać kawałek meteorytu.
Derecki z uśmiechem opowiada o swoich przygodach na lotniskach. Bo jak przy odprawie celnej podać miejsce pochodzenia przewożonego materiału? Z reguły wpisuje więc „kosmos”. Z plecakiem meteorytów na wrocławskim lotnisku zatrzymali go antyterroryści.
– Odpuścili dopiero, gdy jeden z nich zorientował się, że to ja jestem tym panem z telewizji, który kiedyś opowiadał o meteorytach – śmieje się artysta.
Nie wszystkie znaleziska sprzedaje. Najciekawsze okazy przekazuje do muzeów. Tak było z bursztynem, w którym zastygł nietypowy owad. Artysta przekazał go do zbadania Polskiej Akademii Nauk. Okazało się, że to niesklasyfikowany dotąd owad. który żył jakieś 40 min lal temu! Doczekał się nazwy Tabanidae Derecki Można go oglądać w warszawskim Muzeum Ziemi.
Często pukają do niego nowi adepci złotnictwa, prosząc, by Derecki przyjął ich na praktykę. Ten odmawia. – Wiedzę i tajemnice przekażę swoim dzieciom. Oczywiście pod warunkiem, że będą chciały kontynuować mój zawód – dodaje z nadzieją.
Na razie niczym mantrę powtarza zasłyszane słowa, że ziemię w dłoni może mieć każdy, a kawałki gwiazd są tylko dla wybranych.
Łukasz Pałka